niedziela, 9 grudnia 2012

Kiedy wszystko jest nie tak




 Koniec. Taki, bo obrzydliwie kanoniczny. Prosty i oczywisty, bo jeśli nie chciałam zmieniać całego świata Rowling, musiał być właśnie taki. Zły. Cierpiący i pusty. Niczym początek. Boli mnie Remus i jest mi go żal, choć to tylko postać literacka. Z jednej strony to dobrze, że już skończyłam, że w końcu po wszystkim i mogę napisać coś lepszego, bardziej optymistycznego. Z drugiej… jestem masochistką, bo cierpienie razem z Lunatykiem było czymś… dobrym? Krótki kilkurozdziałowiec, ale dla mnie ważny. Był próbą innego stylu, czysto emocjonalnego, był próbą zniszczonej, niestety nieodwracalnie, ludzkiej psychiki. Był próbą napisania, po raz pierwszy w życiu, czegoś nieco dłuższego z kompletnie złym zakończeniem. Bez nadziei, bo książki jej nie dają. Po prostu. Niektóre miłości są skazane na rozpacz. Mam nadzieję, że się podobało. Tyle.
Dobrego czytania.


Kiedy dementor wsuwa się do przedziału, Remus nie może go nie czuć, nie może się nie obudzić. Obrzydliwe, lepkie palce smutku i strachu, zgniły oddech śmierci i to przerażające uczucie pustki. Dłoń sięga do różdżki odruchowo, ale między ruchem a zaklęciem jest ułamek sekundy, wieczność, podczas której umysł szuka szczęśliwego wspomnienia. I nim na nie trafi, uśmiech matki, jaśniejąca choinka, żartujący ojciec i słodki zapach pomarańczy, pędzi w stronę nieprzeniknionej ściany, za którą nie ma nic, jak gdyby podświadomie szukał innego, nieistniejącego. Przecież to wspomnienie Wigilii jest najszczęśliwsze, czemu więc… Niepokojące uczucie, którego nienawidzi i nie rozumie, a które prześladuje go od kilku miesięcy. Wydrapana ostrymi pazurami dziura gdzieś głęboko. Wilk w głowie skomle i warczy, ale Remus nie potrafi odczytać z wilczej tęsknoty niczego zrozumiałego, nigdy nie umiał zjednoczyć się z potworem w swoim umyśle, nie chce wiedzieć, czemu Wilk tak cierpi. Boi się, że on również tęskni i cierpi, po prostu nie wie za czym i dlaczego. Nie chce wspominać koszmarów, z których wyrwał go dementor, które były od niego straszniejsze.

***

 Drobne, zamaszyste litery na pożółkłym pergaminie, układające się w imię i nazwisko dawnego przyjaciela z dzieciństwa. Syriusz Black przesuwające się za atramentowymi odciskami butów po papierze. Nauczyciel patrzy na słowa z rozszerzonymi oczami i nie wie, czemu trudniej mu oddychać, czemu powietrze grzęźnie w krtani. Marszczy brwi i zaciska szczęki, ale stłumione uczucie pustki jest gdzieś w nim i Remus nie umie się go pozbyć. Zamyka oczy, ale litery zapisane pismem przyjaciela-nieprzyjaciela są jakby wypalone na wewnętrznych stronach powiek. Powracają wspomnienia.
Nienawidzi magicznego światła, po nim zawsze bolą go oczy, ale Peter boi się zapalonych nad papierem świec, więc niebieskawa kula wisi nad głowami trzynastoletnich chłopców. Lunatyk uśmiecha się pod nosem, poprawiając podwijającą się koszulkę i obserwując, jak Łapa ze skupieniem wypisuje na Mapie kolejne imiona. Severus Snape jest krzywe, a Remusa bawi, jak bardzo Syriusz pochyla się nad pergaminem, jak omal nie zawadza o niego nosem, podekscytowany zadaniem. Chude plecy chłopca są pokryte gęsią skórką, bo ogromna koszulka, w której zwykle śpi, podwinęła się już jakiś czas temu, a Black jest zbyt pochłonięty bazgraniem, aby ją poprawić. Lunatyk myśli tylko, że grudzień to marna pora na przesiadywanie na zimnej podłodze, ale nic nie mówi, bo Mapa jest już prawie ukończona. Pióro skrzypi na pergaminie, Remus Lupin jest staranne, a lodowo-błękitne oczy śmieją się do Lunatyka spod przydługich, czarnych włosów. Chłopiec nie potrafi nie odwzajemnić uśmiechu i nagle podłoga przestaje być na chwilę tak bardzo zimna.
Remus Lupin nienawidzi wspomnień, bo nie umie ich zrozumieć, bo za bardzo nie zgadzają się z dzisiaj, bo są zbyt ciepłe, zbyt błękitne, a mężczyzna nie cierpi błękitu.
Wilk wyje potępieńczo, a po kręgosłupie Remusa przebiega lodowaty dreszcz.

***

To dziwne i suche, ale Remus wie, że nie może być inne, bo przecież Black nic dla niego nie znaczy, przyjaźń spłonęła ze zdradą, a skoro prawda jest inna… Logika, analityka, bezuczuciowe, zimne spojrzenie na człowieka, który w latach dzieciństwa był przyjacielem. Nic wielkiego, Remus nie rozumie, czemu krótki uścisk pali jego skórę, czemu oddech boli płuca, czemu rana gdzieś głęboko jarzy się cierpieniem, czemu rozedrgany Wilk rozdziera jego serce na kawałki. Przecież to nic wielkiego. A oszalałe, błękitne oczy błyszczą bólem i tak wielką tęsknotą, że słowa zamierają w gardle. Ale to tylko sekunda, nic wielkiego. Syriusz Black to tylko wspomnienie z dawnych lat. Wycie Wilka jest tak rozpaczliwe, że drżą granice świadomości, za którymi nie ma nic. Remus nie rozumie, to przecież nic wielkiego.

***

Wilk pędzi, łapy uderzają o ziemię, pazury żłobią w niej głębokie bruzdy. Cały świat jest osnuty mgłą wściekłości, bo to tak boli, tak bardzo boli. Nienawiść każe mu wyć, wyć głosem pełnym tak przerażającej rozpaczy i tęsknoty, tak wielkiego gniewu, bo wszystko rozpada się na kawałki. Potem jest walka, ale pies nie ma szans, a Wilk tak bardzo nienawidzi, jak jeszcze nigdy nic i nikogo, bo tak bardzo kocha, a tak bardzo został zraniony. Gryzie i drapie, a krew psa spływa po skłębionych futrze. Wilk nie potrafi sprawić, aby przestało boleć, ucieka przerażony i tak przepełniony stratą. Już nigdy nie będzie dobrze, można tylko wyć i biec, choć nie można uciec. Potwory są głęboko wewnątrz, a jedyna istota, która umiała leczyć nie należy już do Wilka. Zamknięty we własnej głowie Człowiek nie rozumie, a ból Wilka jest tak straszny, że nie chce zrozumieć.

***

Świat staje w miejscu. Gdzieś rozlega się wrzask, gdzieś śmiech, wokół biegają czarodzieje, ale to tak daleko, tak nie tutaj. Bo tutaj jest tylko mglista zasłona. I powidok jego uśmiechu, a w sercu coś boli tak bardzo, choć nie może pęknąć, ściany-granice są bezlitosne, a on nie wie, czemu tak rwie, przecież za nimi nic nie ma. Nic. Trzeci koniec jego życia, pięć miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni. Od czego? Trzeci? Nie wie, czemu więc tak boli? Zachłystuje się powietrzem i krztusi oddechem, a oczy są pełne łez, choć przecież nie powinny, to tylko kolejna śmierć na wojnie. Nie ma prawa dokończyć tej myśli, bo jest tak nieprawdziwa, tak bluźniercza i straszna, tak zła. Nie wie czemu. Wilk milczy, bo żałoba jest ciszą, a Wilk pamięta. Co? Paraliżująca rozpacz, a przecież nie powinien tego czuć. Tak jak gdyby stracił najważniejszą część swojego życia. Znowu. To nieprawda, po prostu nieprawda. Boli tak strasznie, a on słucha dudniącej w uszach ciszy wilczej żałoby.

***

Budzi się z krzykiem, a ona jest obok. Zna jego koszmary, zna jego przerażenie i ból, to już tyle miesięcy wspólnych nocy podziurawionych złymi snami. Wie, że nie może go wtedy dotknąć. Wie, jak reaguje na jej głos i dotyk w koszmarnych wspomnieniach, jak inaczej niż za dnia. Zna odrzucenie w miodowych oczach, ucieczkę i powbijane w skórę paznokcie, zna spojrzenie szukające kogoś, kogo nie ma, kogoś, kto nie jest nią. Nauczyła się to rozumieć i przemilczeć, nauczyła się kochać go mimo tego, że jego dotyk zawsze był niepewny, nieważne jak wiele razy by jej nie dotykał, że nigdy nie potrafił wyznać jej słowami miłości, że wiele godzin potrafił przesiadywać w bezruchu, a gdy pytała, nigdy nie umiał odpowiedzieć, co się dzieje. Nauczyła się akceptować i czekać, aż do niej wróci z zacienionych części swego umysłu. Kochała go. Dlatego leżała skulona na łóżku obok niego i udawała, że śpi, kiedy on płakał bezgłośnie w poduszkę, nie wiedząc, czemu tak bardzo tęskni.

***

Jest nie tak, jak powinno być. To krystalicznie czysta myśl, a on może tylko patrzeć rozszerzonymi oczami na kobietę w sukni ślubnej, która uśmiecha się do niego blado milczącym smutkiem. Słowa przysięgi, którą przecież chce złożyć, gubią się w jego ustach. Przecież chce, przecież kocha, przecież… Tak bardzo nie tak. Zaciska powieki i zmusza się do powiedzenia, że na zawsze i w każdej chwili swojego życia, a ciemny smutek zalewa jego serce, choć to przecież najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Złamałeś przysięgę. Warkotliwa nienawiść w wilczym wyciu, a on nie rozumie, bo przecież dopiero ją złożył, ale to nie to. Zapomniał, jak mógł zapomnieć? Nie wie, nie rozumie, a Tonks całuje go w najsmutniejszym pocałunku, na najsmutniejszym ślubie świata, bo pan młody jest zagubiony w swoim żalu, a wilcze pazury drapią niewzruszone ściany świadomości, z którymi nie ma nic. To już tylko pustka.

***

Koniec. Zielony promień sunie w jego stronę tak wolno, całą wieczność. Cała wieczność na zrozumienie. Bo ściany-granice, za którymi nie ma nic, pękają. I jest wszystko. Ból, cierpienie, rozpacz, tęsknota, nienawiść, wściekłość, a Wilk skowycze rozdzierająco. Remus Lupin zrozumiał. Za późno. Zaklęcie trafia w cel.
Miał dwadzieścia jeden lat, siedem miesięcy i dwadzieścia jeden dni, gdy umarł po raz pierwszy.
Zdrada, kłamstwo, zawód, ból, strata, ogień.
Miał trzydzieści dwa lata, dziewięć miesięcy i dwadzieścia dwa dni, gdy umarł po raz drugi.
Pusta, cisza, błękit, zapomnienie.
Miał trzydzieści sześć lat, trzy miesiące i siedem dni, gdy umarł po raz trzeci.
Mgła, szept, uśmiech, wilcze wycie, pustka.
Miał trzydzieści osiem lat, miesiąc i dwadzieścia dwa dni, gdy umarł po raz czwarty. Ostatni.
Zieleń, wspomnienie błękitu, rozpacz. Ulga.
Trzy piętra wyżej, w gabinecie dyrektora, namalowany na powieszonym za biurkiem obrazie starzec wstrzymuje oddech. Wie, że nie było wyjścia. Wie, że nie mogło być lepiej, nie w tym wypadku. Nie potrafi przestać żałować, że pozwolił zniszczyć dwa życia.
W Zakazanym Lesie wyje wilk.
Dwie sekundy temu Lunatykowi skończył się czas na udawane życie.


KONIEC