Koniec.
Taki, bo obrzydliwie kanoniczny. Prosty i oczywisty, bo jeśli nie chciałam
zmieniać całego świata Rowling, musiał być właśnie taki. Zły. Cierpiący i pusty. Niczym początek. Boli mnie Remus i jest mi go żal, choć
to tylko postać literacka. Z jednej strony to dobrze, że już skończyłam, że w
końcu po wszystkim i mogę napisać coś lepszego,
bardziej optymistycznego. Z drugiej… jestem masochistką, bo cierpienie razem
z Lunatykiem było czymś… dobrym? Krótki
kilkurozdziałowiec, ale dla mnie ważny. Był próbą innego stylu, czysto
emocjonalnego, był próbą zniszczonej, niestety nieodwracalnie, ludzkiej
psychiki. Był próbą napisania, po raz pierwszy w życiu, czegoś nieco dłuższego
z kompletnie złym zakończeniem. Bez nadziei, bo książki jej nie dają. Po
prostu. Niektóre miłości są skazane
na rozpacz. Mam nadzieję, że się podobało. Tyle.
Dobrego
czytania.
Kiedy
dementor wsuwa się do przedziału, Remus nie
może go nie czuć, nie może się
nie obudzić. Obrzydliwe, lepkie palce smutku i strachu, zgniły oddech śmierci i
to przerażające uczucie pustki. Dłoń sięga do różdżki odruchowo, ale między ruchem a zaklęciem jest ułamek sekundy, wieczność,
podczas której umysł szuka szczęśliwego wspomnienia. I nim na nie trafi, uśmiech matki, jaśniejąca choinka,
żartujący ojciec i słodki zapach pomarańczy, pędzi w stronę
nieprzeniknionej ściany, za którą nie ma nic,
jak gdyby podświadomie szukał innego, nieistniejącego. Przecież to wspomnienie
Wigilii jest najszczęśliwsze, czemu
więc… Niepokojące uczucie, którego nienawidzi i nie rozumie, a które prześladuje go od kilku miesięcy. Wydrapana
ostrymi pazurami dziura gdzieś głęboko. Wilk w głowie skomle i warczy, ale
Remus nie potrafi odczytać z wilczej
tęsknoty niczego zrozumiałego, nigdy nie
umiał zjednoczyć się z potworem w
swoim umyśle, nie chce wiedzieć, czemu Wilk tak cierpi. Boi się, że on również
tęskni i cierpi, po prostu nie wie za czym i dlaczego. Nie chce
wspominać koszmarów, z których wyrwał go dementor, które były od niego
straszniejsze.
***
Drobne, zamaszyste litery na pożółkłym
pergaminie, układające się w imię i nazwisko dawnego przyjaciela z dzieciństwa.
Syriusz Black przesuwające się za
atramentowymi odciskami butów po papierze. Nauczyciel patrzy na słowa z
rozszerzonymi oczami i nie wie, czemu
trudniej mu oddychać, czemu powietrze grzęźnie w krtani. Marszczy brwi i
zaciska szczęki, ale stłumione uczucie pustki jest gdzieś w nim i Remus nie umie
się go pozbyć. Zamyka oczy, ale litery zapisane pismem
przyjaciela-nieprzyjaciela są jakby wypalone na wewnętrznych stronach powiek.
Powracają wspomnienia.
Nienawidzi magicznego światła,
po nim zawsze bolą go oczy, ale Peter boi się zapalonych nad papierem świec,
więc niebieskawa kula wisi nad głowami trzynastoletnich chłopców. Lunatyk
uśmiecha się pod nosem, poprawiając podwijającą się koszulkę i obserwując, jak
Łapa ze skupieniem wypisuje na Mapie kolejne imiona. Severus
Snape jest krzywe, a Remusa bawi, jak
bardzo Syriusz pochyla się nad pergaminem, jak omal nie zawadza o niego nosem,
podekscytowany zadaniem. Chude plecy chłopca są pokryte gęsią skórką, bo
ogromna koszulka, w której zwykle śpi, podwinęła się już jakiś czas temu, a
Black jest zbyt pochłonięty bazgraniem, aby ją poprawić. Lunatyk myśli tylko,
że grudzień to marna pora na przesiadywanie na zimnej podłodze, ale nic nie
mówi, bo Mapa jest już prawie ukończona. Pióro skrzypi na pergaminie, Remus
Lupin jest staranne, a lodowo-błękitne
oczy śmieją się do Lunatyka spod przydługich, czarnych włosów. Chłopiec nie
potrafi nie odwzajemnić uśmiechu i nagle podłoga przestaje być na chwilę tak
bardzo zimna.
Remus
Lupin nienawidzi wspomnień, bo nie umie
ich zrozumieć, bo za bardzo nie
zgadzają się z dzisiaj, bo są zbyt ciepłe,
zbyt błękitne, a mężczyzna nie cierpi
błękitu.
Wilk
wyje potępieńczo, a po kręgosłupie Remusa przebiega lodowaty dreszcz.
***
To
dziwne i suche, ale Remus wie, że nie może być inne, bo przecież Black nic dla niego nie znaczy, przyjaźń
spłonęła ze zdradą, a skoro prawda jest inna… Logika, analityka, bezuczuciowe,
zimne spojrzenie na człowieka, który w latach dzieciństwa był przyjacielem. Nic wielkiego, Remus nie rozumie, czemu krótki uścisk pali jego skórę, czemu oddech boli płuca, czemu
rana gdzieś głęboko jarzy się cierpieniem, czemu
rozedrgany Wilk rozdziera jego serce na kawałki. Przecież to nic wielkiego. A oszalałe, błękitne oczy
błyszczą bólem i tak wielką tęsknotą, że słowa zamierają w gardle. Ale to tylko
sekunda, nic wielkiego. Syriusz Black
to tylko wspomnienie z dawnych lat. Wycie Wilka jest tak rozpaczliwe, że drżą
granice świadomości, za którymi nie ma nic.
Remus nie rozumie, to przecież nic wielkiego.
***
Wilk
pędzi, łapy uderzają o ziemię, pazury żłobią w niej głębokie bruzdy. Cały świat
jest osnuty mgłą wściekłości, bo to tak boli,
tak bardzo boli. Nienawiść każe mu
wyć, wyć głosem pełnym tak przerażającej rozpaczy i tęsknoty, tak wielkiego
gniewu, bo wszystko rozpada się na kawałki. Potem jest walka, ale pies nie ma
szans, a Wilk tak bardzo nienawidzi,
jak jeszcze nigdy nic i nikogo, bo tak bardzo kocha, a tak bardzo został zraniony.
Gryzie i drapie, a krew psa spływa po skłębionych futrze. Wilk nie potrafi sprawić, aby przestało boleć,
ucieka przerażony i tak przepełniony stratą. Już nigdy nie będzie dobrze,
można tylko wyć i biec, choć nie można
uciec. Potwory są głęboko wewnątrz, a jedyna istota, która umiała leczyć nie
należy już do Wilka. Zamknięty we własnej głowie Człowiek nie rozumie, a ból Wilka jest tak straszny, że nie chce zrozumieć.
***
Świat
staje w miejscu. Gdzieś rozlega się
wrzask, gdzieś śmiech, wokół biegają
czarodzieje, ale to tak daleko, tak
nie tutaj. Bo tutaj jest tylko mglista zasłona. I powidok jego uśmiechu, a w
sercu coś boli tak bardzo, choć nie może
pęknąć, ściany-granice są bezlitosne, a on nie
wie, czemu tak rwie, przecież za nimi nic
nie ma. Nic. Trzeci koniec jego życia,
pięć miesięcy, dwa tygodnie i trzy dni.
Od czego? Trzeci? Nie wie, czemu
więc tak boli? Zachłystuje się powietrzem i krztusi oddechem, a oczy są pełne
łez, choć przecież nie powinny, to tylko kolejna śmierć na wojnie. Nie ma
prawa dokończyć tej myśli, bo jest tak nieprawdziwa,
tak bluźniercza i straszna, tak zła. Nie wie czemu. Wilk milczy,
bo żałoba jest ciszą, a Wilk pamięta. Co? Paraliżująca rozpacz, a przecież nie powinien tego czuć. Tak jak gdyby stracił najważniejszą część
swojego życia. Znowu. To nieprawda, po prostu nieprawda. Boli tak strasznie, a on
słucha dudniącej w uszach ciszy wilczej żałoby.
***
Budzi
się z krzykiem, a ona jest obok. Zna
jego koszmary, zna jego przerażenie i
ból, to już tyle miesięcy wspólnych nocy podziurawionych złymi snami. Wie, że nie może go wtedy dotknąć. Wie, jak reaguje na jej głos i dotyk w
koszmarnych wspomnieniach, jak inaczej
niż za dnia. Zna odrzucenie w
miodowych oczach, ucieczkę i powbijane w skórę paznokcie, zna spojrzenie szukające kogoś,
kogo nie ma, kogoś, kto nie jest nią. Nauczyła
się to rozumieć i przemilczeć, nauczyła się kochać go mimo tego, że jego dotyk zawsze był niepewny, nieważne jak wiele razy by jej nie dotykał, że
nigdy nie potrafił wyznać jej słowami
miłości, że wiele godzin potrafił przesiadywać w bezruchu, a gdy pytała, nigdy nie umiał odpowiedzieć, co się
dzieje. Nauczyła się akceptować i
czekać, aż do niej wróci z zacienionych części swego umysłu. Kochała go. Dlatego leżała skulona na łóżku obok niego i udawała, że śpi,
kiedy on płakał bezgłośnie w poduszkę, nie
wiedząc, czemu tak bardzo tęskni.
***
Jest
nie tak, jak powinno być. To krystalicznie czysta myśl, a on może tylko patrzeć
rozszerzonymi oczami na kobietę w sukni ślubnej, która uśmiecha się do niego
blado milczącym smutkiem. Słowa przysięgi, którą przecież chce złożyć, gubią się w jego ustach. Przecież chce, przecież kocha,
przecież… Tak bardzo nie tak. Zaciska powieki i zmusza się do
powiedzenia, że na zawsze i w każdej
chwili swojego życia, a ciemny smutek zalewa jego serce, choć to przecież
najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Złamałeś przysięgę. Warkotliwa nienawiść
w wilczym wyciu, a on nie rozumie, bo
przecież dopiero ją złożył, ale to nie to.
Zapomniał, jak mógł zapomnieć? Nie wie, nie rozumie, a Tonks całuje go w najsmutniejszym
pocałunku, na najsmutniejszym ślubie świata, bo pan młody jest zagubiony w swoim
żalu, a wilcze pazury drapią niewzruszone ściany świadomości, z którymi nie ma nic. To już tylko pustka.
***
Koniec.
Zielony promień sunie w jego stronę tak wolno, całą wieczność. Cała
wieczność na zrozumienie. Bo
ściany-granice, za którymi nie ma nic,
pękają. I jest wszystko. Ból, cierpienie, rozpacz, tęsknota,
nienawiść, wściekłość, a Wilk skowycze rozdzierająco. Remus Lupin zrozumiał. Za późno. Zaklęcie trafia w cel.
Miał
dwadzieścia jeden lat, siedem miesięcy i dwadzieścia jeden dni, gdy umarł po
raz pierwszy.
Zdrada,
kłamstwo, zawód, ból, strata, ogień.
Miał
trzydzieści dwa lata, dziewięć miesięcy i dwadzieścia dwa dni, gdy umarł po raz
drugi.
Pusta,
cisza, błękit, zapomnienie.
Miał
trzydzieści sześć lat, trzy miesiące i siedem dni, gdy umarł po raz trzeci.
Mgła,
szept, uśmiech, wilcze wycie, pustka.
Miał
trzydzieści osiem lat, miesiąc i dwadzieścia dwa dni, gdy umarł po raz czwarty.
Ostatni.
Zieleń,
wspomnienie błękitu, rozpacz. Ulga.
Trzy
piętra wyżej, w gabinecie dyrektora, namalowany na powieszonym za biurkiem
obrazie starzec wstrzymuje oddech. Wie,
że nie było wyjścia. Wie, że nie
mogło być lepiej, nie w tym wypadku. Nie potrafi przestać żałować, że
pozwolił zniszczyć dwa życia.
W
Zakazanym Lesie wyje wilk.
Dwie sekundy temu
Lunatykowi skończył się czas na udawane
życie.
KONIEC