Oto i w końcu jest. Jeszcze tylko epilog i koniec. To właśnie epilog jest najbardziej wyczekaną przeze mnie częścią, od niego tak naprawdę powstał w
mojej wyobraźni cały tekst, więc czekałam z niecierpliwością na napisanie go ^^
Ale to jeszcze nie teraz.
Miłego czytania, ja wędruję uczyć się na wyższych obrotach.
Pada
śnieg. Syriusz stara się nie zaciskać zębów, bolą szczęki. Paznokcie wbite w
wewnętrzne strony dłoni, ranią do krwi. Pod butami trzaska cienka warstwa lodu,
każdy krok jest niczym ruch w smole, bo cel jest straszny. Puste oczy, nocne
krzyki, obcy świat, a Łapa jest przerażony, bo nie potrafi nic z tym zrobić.
Jest bezużyteczny.
Pierwszy koszmar przyszedł tej samej nocy,
której poznali się na nowo. Pierwszy krzyk rozdarł ciszę w tej samej chwili, w
której wyśniły go jego oczy. Ciepłe i tak nabrzmiałe szczęściem, zmącone brązem
złoto. Takie oczy patrzyły na niego, kiedy spoceni i drżący leżeli w
skotłowanej pościeli, kiedy Syriusz był gotów przysiąc na wszystko, co święte,
że trwa w idealnym momencie swojego życia. Rozszerzone, przerażone oczy błyszczące
w świetle ulicznej latarni, oto co przywołało krzyk. Black starał się wmówić
samemu sobie, że ten obrzydliwy, straszny cień w miodowym spojrzeniu nie jest
prawdziwy. Wtedy nie wierzył w szaleństwo. Pocałunek był gwałtowny, głodny i
przepełniony potrzebą, a Syriusz nie umiał nie odpowiedzieć, choć gdzieś
głęboko w sercu wiedział, że wszystko jest nie tak. To nie był dobry pocałunek,
dreszcze były lodowate i odrażające.
Pada
śnieg. Zimny wiatr znajduje drogę za postawiony kołnierz płaszcza, pędzi dalej,
wzbudza gęsią skórkę, zaborczo sunie palcami mrozu po plecach, drapie i
szczypie. Szalik został na półce w przedpokoju, Syriusz wychodził w pośpiechu,
a teraz drży z zimna, ale to nieważne. Gdzieś głębiej, znacznie głębiej drży ze
strachu. Wszystko się rozpadło, wszystko roztrzaskało. Nie da się wymazać
niemal dwunastu lat z pamięci, nie ma znaczenia, jak bardzo by tego pragnął.
Zostają ślady. Blizny na ciele i duszy, a jego mdli, gdy przypomina sobie, że
nie ma już ratunku. Nie ma odwrotu.
Czasem
stał w oknie, wpatrując się w wirujący śnieg, a świat przestawał istnieć.
Przestawał być taki straszny. Remus zawsze był gdzieś obok. Jak cień, a Black
bał się cieni przez ostatnie dwanaście lat, coraz częściej nie mógł uspokoić
drżących dłoni. Lunatyk zapomniał, jak się oddycha, a Łapa czuł ból w piersi,
gdy widział, jak przyjaciel rozpaczliwie próbuje odzyskać kontrolę, która nie
była przeznaczona żadnemu z nich. Spokój w miodowych oczach pojawiał się tylko
wtedy, gdy kierowały się one na twarz Blacka, zimne, chude ciało łaknęło
dotyku, a Syriusz czuł, że jest nie tak, że wszystko jest nie tak. Opierał
brodę o czubek jego głowy i słuchał spokojnego oddechu. Kiedy stał się jego
płucami? Kiedy rozpadła się idealność? Był przerażony, bo zdał sobie sprawę, że
nigdy jej nie było.
Pada śnieg. Coś rozrywa go od
środka, ale Black nie ucieka, nie wraca do domu, tam czuje się jeszcze gorzej.
Zaciśnięte szczęki drżą w napięciu, a z cienia wychodzi wysoka, chuda postać.
Pierwszy raz od niemal dwunastu lat… Chce zwymiotować na śnieg, obrócić się i
pobiec w drugą stronę. Stoi niczym kamienna rzeźba, Dumbledore patrzy mu w
oczy.
…twojej pomocy, nie dam już
rady. To chore, a ja nie potrafię… po prostu nie potrafię mu pomóc. Jest coraz
gorzej…
Na gzymsie siada ptak, a w
oknie najbliższego budynku zapala się światło, Syriusz ma wrażenie, że jest w
obcej rzeczywistości.
…jak mogłem nie zauważyć…
Ludzie tak nie tęsknią. Syriuszu, rozpacz nie trwa dwunastu lat, nikt normalny
nie cierpi tak bardzo, to wręcz niemożliwe, a ja to zignorowałem, odcięliśmy
się od niego, pozwoliliśmy, aby sam się odciął, zignorowałem… To nie jest
normalne, zbyt silnie to odczuł, zbyt wiele stracił w jednej chwili… James,
Lily, Peter, ty, spokój, bezpieczeństwo… Nikt nie jest w stanie przeżyć czegoś
takiego i funkcjonować normalnie, ale on się złamał. Nie walczył, poddał się,
dlatego to tak długo trwało, dlatego wciąż trwa…
To nie może być prawdziwe, ale
coś szarpie i kąsa go wewnątrz, a on patrzy i milczy tak długo, dopóki czarny
ptak nie odleci.
…nie mógł zwariować, kurwa mać!
Nie… Merlinie… On jest taki kruchy… Nie potrafi… żyć, Boże, on… Albusie, musi
być jakiś sposób… Cokolwiek, do cholery!
Cofnąć czas, cofnąć czas,
cofnąć czas… Nigdy wcześniej tak bardzo nie błagał w duchu o coś tak
nierealnego. Nie miał nadziei.
…miłość do ciebie. Gdybym…
usunął to uczucie, wymazał je z jego pamięci… pustka, ale się pozbiera, bez
rozpaczy będzie mu łatwiej… zapomni, że cię kochał… przepraszam, Syriuszu…
Umiera z każdym rwącym się
oddechem i pragnie krzyczeć, ale milczy. Jasnoniebieskie oczy po drugiej
stronie okularów są tak smutne, że wie, już wie. Tylko tak. Za blokiem wyje
pies, a on czuje w ustach krew, zagryzając wargę. Ból nie odwraca uwagi.
Syriusz zamyka oczy i nie chce być egoistą. Coś w nim pęka, a świat wokół staje
się nagle tak obrzydliwie zły, bo decyzja zawsze była oczywista.
Pada śnieg, a on może tylko
skinąć głową, bo boi się, że nie da rady być silny.
Pada śnieg, a najgorsze jest
to, że Syriusz Black doskonale wie, że nie będzie potrafił cierpieć tak, jak
Remus. Że ból się zatrze, bo Łapa zbyt wiele przetrwał, żeby się rozsypać.
I za
to się nienawidzi.