sobota, 22 września 2012

Jedenaście lat, miesiąc i dziewięć dni...




Niech zostanie mi wybaczona interpunkcja, nielogiczności i zdania wielokrotnie złożone, albowiem szczerze przepraszam za błędy.




            Dwadzieścia trzy godziny. Tyle pozostało do pełni. Dwadzieścia trzy godziny to bardzo mało, zwłaszcza dla kogoś, kto godziny zero przeżywać nie chce. Zazwyczaj, gdy brakowało do niej ledwie kilka chwil, miał ochotę strzelić sobie w skroń, ale to jeszcze nie teraz, jeszcze nie. Nigdy nie kupił broni palnej, a na dwa dni przed tym chował różdżkę za lodówką, co nie było miłe, gdy musiał ją stamtąd wyciągać, ale było dobre, gdy nachodziły go myśli samobójcze. Jeszcze nie nadeszły, ale starał się nie zbliżać do kuchni. I tak by nic nie zjadł, to nie było wyrzeczenie, nigdy nie jadł przed pełnią. W ogóle raczej nie jadł, póki nie robiło mu się słabo albo nie mógł już czytać, bo ledwo widział. Nie lubił jeść, bo nawet posiłki kojarzyły mu się z przeszłością, a Remus Lupin od jedenastu lat, miesiąca i dziewięciu dni próbował zapomnieć o wszystkim, co było. Wykreślał ze swojego życia wszystko, co mogło mu przypominać z takim uporem, że jego ciało przestało się sprzeciwiać. Od jedenastu lat, miesiąca i czterech dni nie używał magii, a różdżki dotykał tylko wtedy, gdy przenosił ją zza lodówki do szafki. Od jedenastu lat i dni osiemnastu nie jadł, jeśli jego ciało nie wrzeszczało z głodu. Od jedenastu lat i dziewiętnastu nocy nie spał, jeśli nie padał ze zmęczenia. Od jedenastu lat, jednego miesiąca i dziewięciu dni nie patrzył na zdjęcia, nie wracał do Hogwartu, nie odwiedzał tamtego miasta, w którym niegdyś mieszkał, nie rozmawiał z żadnym czarodziejem czy charłakiem. Od jedenastu lat, miesiąca i ośmiu dni udawał mugola. I próbował żyć tak, jakby jego życie właśnie wtedy się zaczęło, a nie skończyło.


            Trzy godziny. Kawa nie smakowała dobrze, ale z doświadczenia wiedział, że woli mieć czym rzygać po przemianie, niż dławić się suchymi zaciskami przełyku. Siedział więc w obskurnej, pustej kawiarni, która nawet nie zasługiwała na swoja nazwę, i pił obrzydliwą, mdłą lurę w niedomytym kubku. Na nic innego i tak nie było go w tej chwili stać, bo jego pracodawca pieniędzy za dni wolne nie dawał. Kawa spłynęła do żołądka i Remus miał wrażenie, że wykona ona swoje zadanie nieco zbyt wcześnie, ale po długiej walce z własnymi odruchami udało mu się przekonać płyn, żeby pozostał tam, gdzie jest. Wciągnął głęboko do płuc zatęchłe powietrze i zacisnął powieki. Wewnątrz głowy tłukł mu się już Wilk, wściekły i czekający na swoją kolej. To nie było ani racjonalne, ani odpowiedzialne, ale mężczyzna nie mógł się przemóc i wrócić do mieszkania. Bolały go niemal wszystkie części ciała, ale końska dawka leków przeciwbólowych ból tłumiła i pozwalała udawać, że wszystko jest w porządku. Było już niemal ciemno, zimą słońce nie mieszka na niebie zbyt długo. Remus nienawidził zimy, nienawidził wiecznej nocy, ale nie potrafił wyjechać na południe. Bo tak jak nie potrafił zbliżyć się do Anglii, tak nie potrafił się od niej oddalić. Dlatego drżał teraz z zimna i przeciskającego się przez ścianę otumaniającego leku bólu. Kościste palce zacisnęły się kurczowo na kubku. Za oknem przemknął cień, a on wbił wzrok w brudny blat stolika. Nie patrzeć na każdego mijającego go człowieka. Nie mieć nadziei. Nie marzyć, że w końcu natrafi wzrokiem na niebieskie oczy. Gdzieś na dworze zawył pies, a Wilk w głowie Remusa odpowiedział na zew, napinając wszystkie mięśnie w ludzkim ciele.


            Minuta. Szorstki dywan rani kolana i dłonie, wszechobecny w mieszkaniu kurz wpycha się do płuc, dźwięk przejeżdżających kilka pięter niżej samochodów wrzyna się w uszy i doprowadza do krzyku. Nie tylko on. Nie da się opisać największego cierpienia w życiu, przeżywanego co miesiąc. Rwanie ścięgien, mięśni, kości, wszystkich tkanek, pojedynczych komórek. To nic, najbardziej boli głowa. Świadomość spychana gdzieś głęboko, gdzieś daleko, na pierwszym planie już tylko Wilk. Potwór. Dzikość, furia, głód i nienawiść do wszystkiego i wszystkich, a przede wszystkim to tego, który przez miesiąc więzi w swoim kruchym, ludzkim ciele. Zabić, zagryźć, rozerwać. Ukarać. Za słabość, za więzienie, za ból, za głód, za tęsknotę, która jest tak potężna, że przenosi się nawet na Wilka. Nienawiść. Nienawiść. Przerażające, uciekające z głębi trzewi wycie rozdziera cały świat. Wilk pragnie zniszczyć Człowieka, nieważne, że to własne ciało, trzeba ukarać. Metaliczny smak krwi na języku. Własnej krwi. Wilk gryzie i drapie, bo nie może być sam, bo zawsze jest ten Człowiek, który przynosi tylko cierpienie. Wilk jest zły, przerażony i zrozpaczony, więc rani, póki może. Woli nie żyć, niż być uwięzionym. Wilk musi być wolny. Musi. Musi.


            Już po wszystkim. Lurowata kawa była w tę stronę jeszcze gorsza, paliła przełyk i usta, ale to dobrze, dobrze, znaczyło, że żyje, że pełnia go nie zabiła. Zmęczone ciało padło na ziemię we własne odpadki, drżało nieopanowanie i kurczyło się w sobie. Pod powiekami wybuchały fajerwerki, a w głowie huczał wodospad. Nawet nie próbował wstać, nie chciał znów tracić przytomności, nie chciał umierać po raz kolejny. Zacisnął pięści we własnych włosach i starał się, starał z całych sił. Gdzieś w pokoju obok w radiu spiker mówił, że Wigilia jest już blisko, a Remus modlił się do Boga w podzięce, że dał mu szanse na dożycie jezusowych urodzin. I przeklinał go, że nie pozwolił mu odejść. Że każde dalej liczyć dni. Już jedenaście lat, miesiąc i dwanaście dni odkąd przestał żyć, a wciąż istnieje.


            Okno na trzecim piętrze jaśniało bladym światłem, a on nie mógł oderwać od niego wzroku, nie mógł przestać wyobrażać sobie człowieka, który to światło zapalił. Trzęsły mu się dłonie, a gdy za oknem stanęła postać, przestał oddychać, bo jakże oddychać, nagle stało się to tak niebywale nieodpowiednie. Nie miał szans na dostrzeżenie szczegółów człowieka, który opierał się plecami o szybę, ale nie musiał widzieć, żeby wiedzieć. Tyle czasu… Syriusz Black czekał jedenaście lat, miesiąc i dwadzieścia dni. Nie mógł czekać dłużej. Już nie.

2 komentarze:

  1. Ohooo...
    Tyle jestem w stanie powiedzieć na świeżo po lekturze. Ohooo.

    Ale, ale:
    1. "Bolały go niemal wszystkie części ciała, ale końska dawka leków przeciwbólowym ból tłumiła i pozwalała udawać, że wszystko jest w porządku."
    2. "Wilk pragnie zniszczyć Człowieka, nie ważne, że to własne ciało, trzeba ukarać."

    Ale na błędy nie miałam nawet siły zwracać uwagi, tak bardzo pochłonął mnie tekst. Taka wizja Remusa - wyniszczonego, wściekłego, bogobojnego - bardzo mi odpowiada. Taki był też w zachwycającej Serii Lupinowej.
    Syriusz/Remus? No nie wiem, zazwyczaj za slaszami nie przepadam, chyba że są napisane dobrze i są w stanie mnie przekonać. Poza tym muszę mieć nastrój, ostatnio go nie mam, ale to, co napisałaś na razie, przypadło mi do gustu.

    Co do samego tekstu: powtarzalne odliczanie - mniam. Krótkie, urywane zdania, kiedy idzie przemiana - mniam. Ładny, okrągły styl, który sprawia, że przez tekst się płynie, a oczy same rozszerzają się ze zdziwienia i z emocji. Tak, podoba mi się.
    Zgrabne opisy w odpowiednich ilościach i miejscach, baardzo płynna narracja, ładne przejścia międzyzdaniowe. I co jeszcze? I jeszcze psychika do zjedzenia, przynajmniej na razie. Ale wierzę, że dalej też będzie dobrze. Poczytamy, zobaczymy. ^^

    Aha, stop! Zmienna narracja w ładnym wykonaniu (w sensie zmiana czasu), ani zgrzytu, pasuje, nie zauważa się niemal.

    Pozdrawiam serdecznie!
    Miękko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytanie tak pozytywnego komentarza jest niesamowitym przeżyciem xD Jeszcze trochę i uwierzę, że nie grafomanię aż tak przerażająco xD
      Błędy zaraz poprawię i bardzo ci dziękuję za ich wypisanie. ;)
      Nie czytałam serii Lupinowej (z pełną ignorancję stwierdzam, że nawet o niej nie słyszałam, ale jak znajdę w końcu czas, to ogarnę się w temacie xD Na nudnej lekcji na przykład.) Cieszę się, że "mój" Lupin się podoba, bo nad wymyśleniem jego charakteru i psychiki do tego tekstu spędziłam dużo czasu i wciąż mi czegoś brakowało. Ale skoro się podoba, to mam nadzieję, że wraz z rozwojem akcji się to nie zmieni xD
      To tak naprawdę jeszcze nie jest Syriusz/Remus, sama nie jestem pewna, czy chcę wyjść w ich relacji poza zażyłą, niemal toksyczną w swej sile, ale jednak ciągle przyjaźń. Sądzę, że to wyjdzie w praniu. Ale skoro mimo niechęci, tekst cię nie odrzucił... bardzo się cieszę ;)
      Naprawdę jestem szczęśliwa, że się podoba, że przypadło do gust, że udało mi się stworzyć choć trochę właściwej atmosfery.
      Jezusie, jak ja się bałam tego przeszłego/teraźniejszego/przeszłego! I jeszcze co chwila się w ostatnich dwóch akapitach myliłam i znów pisałam w teraźniejszych... Szaleństwo. Ale do przemiany pasuje mi tylko i wyłącznie właśnie teraźniejszy.
      Bardzo dziękuję za komentarz i wierzę, że cię nie zawiodę w częściach dalszych xD

      Usuń