W końcu. Albo nie
mam czasu, żeby wziąć głębszy oddech, bo tylko się uczę i uczę, a jak się nie
uczę, to próbuję tworzyć swoje życie towarzyskie, albo siadam przed klawiaturą
i mam pustkę w głowie. Ogólnie humor mam jakiś taki krzywy, więc pisać mogę
tylko gorzko i smutno, co tylko pogłębia marazm. Błędne koło.
Jestem na świeżo po
przeczytaniu Kamieni na szaniec, musiałam to napisać, żeby nie pogrążać się w
niemocy twórczej, trzeba przełamywać bariery, choćby siłą. I powstało to. Jest
to scena żywcem wyjęta z książki, zmieniłam tylko „spokojny sen” Zośki na
koszmary, bo mi bardziej pasowało. O, taki kaprys, ale wersja autora nie
podobała mi się bardzo. Ale nieważne.
Dziękuję za uwagę,
polecam słuchać podkładu.
Jesteś nienaturalnie gorący, twoja dłoń drży, zamknięta w
klatce moich palców. Patrzę na pożółkłą twarz, spierzchnięte, popękane usta w
barwie sinego fioletu, spuchnięte, zaciśnięte powieki, brudne, posklejane krwią
włosy, złamaną kość policzkową. Nie chcę patrzeć niżej, widok twojej twarzy
jest wystarczająco przerażający, nie chcę widzieć dalej. Tam jest nabiegła
krwią szyja, pełna czerwonych śladów po grubych palcach, które cię dusiły. Są
wciąż drżące w spazmach ramiona, podrapane, szaro-białe, małe kółka, jest ich
zbyt dużo, nie potrafię powiedzieć, ile papierosów zgasło na twojej skórze.
Niżej, czym rozorali zapadłą klatkę piersiową, pod którą chowają się połamane,
zgruchotane żebra, rozpalające się bólem przy każdym oddechu? Granatowo-czarne
dłonie, łapiące mnie, zaciskające się, kurczące i nie mogące przestać drżeć.
Potem krocze i uda, mięsna sieczka, nie widać siniaków, bo od pasa do kolan
jesteś żywym mięsem, pełnym zakrzepłej krwi i bólu, ile ciężkich, niemieckich
butów cię kopało? Skręcona kostka, złamane dwa palce w lewej stopie, wyrwane
paznokcie. Wrak, strzęp człowieka.
Nie widziałem tego, gdy cię wieźliśmy do domu. Oślepiła
mnie radość, upiłem się euforią, że jesteś, że w końcu z nami, ze mną. Bolało
mnie obijające się o żebra serce, byłem tak bardzo szczęśliwy, mogąc trzymać
cię za rękę, czuć, że się udało, że jesteś cały. W oczach miałem łzy, a gdzieś
w gardle dławił mnie okrzyk, że wygraliśmy, że skopaliśmy szwabskie dupy, że na
nic ich straż, że cię wydostaliśmy, że Gestapo nam niestraszne, że znowu
udowodniliśmy, że… Głupi. Nic się nie
udało, nic nie udowodniliśmy, wcale
nie wygraliśmy.
Leżę obok ciebie, staram się zasnąć. Łóżko jest wąskie,
pościel brudna od krwi i ropy, cuchnie martwiejącym mięsem, twoje ciało skomle
w błaganiu. Nie potrafię się poruszyć, niebieskie, zamglone gorączką oczy
patrzą na mnie nieprzytomnie, przechodzi mnie zimny dreszcz. Wciąż splatam
swoje palce z twoimi, zaciskającymi się jak kleszcze, choć musi cię to boleć,
teraz przecież boli cię już wszystko. Zaciskam powieki, opieram czoło o czoło,
słyszę i czuję na skórze twój rwący się, chrapliwy oddech, chcę płakać i
krzyczeć, uderzać, strzelać i mordować. Leżę bez ruchu, bo muszę być silny dla
ciebie.
Kiedy zasypiam, dręczą mnie koszmary. Zapętlają się,
plączą i ranią, jest ich wiele, jest tylko jeden, twarz, twoja, Niemca,
Hitlera, moja. Boli, szarpie, rwie, wrzeszczę, ale nikt nie słyszy, zimno,
mokro, brudno, umieram, wyciągam ramiona do góry, ale nikt na mnie nie czeka,
nikt mnie nie łapie. Krzyczę, a mój krzyk jest milczeniem, bo i tak nikt nie
słucha.
Pobudka jest wybawieniem. Jestem zmarznięty, spocony i
drżący, a ty patrzysz i starasz się uśmiechnąć. Spierzchnięte wargi wyginają
się w bolesnym grymasie, pęka cienka skóra, pojawia się kropla krwi, a ty nawet
nie zwracasz na to uwagi. Kiedy mówisz, twój głos jest cichy niczym oddech samej
Śmierci, a ja zmuszam się z całych sił, aby nie krzyczeć.
- Przytul mnie, Zośka.
Boję się, boję, że cię skrzywdzę, że będzie bolało
jeszcze bardziej, że przecież i tak boli, ale nie mogę nie spełnić prośby, wiem
to, nawet nie próbuję walczyć. Jesteś nienaturalnie mały, kruchy i drobny w
moich ramionach, twoje włosy śmierdzą krwią i śmiercią, promieniuje od ciebie
gorąco, opierające się o moje ramię czoło jest lodowate. Puszczam cię szybko,
przeraża mnie twoja delikatność, słabość, ból. Kręci mi się w głowie, gdy do
mnie mówisz, rozmowa jest automatyczna, nie mogę się opanować, nie mogę zacząć
oddychać spokojnie, nasze nierówne oddechy zlewają się w jedno.
Kiedy przytulasz mnie z całej siły, zaciskasz dłonie na
moim karku, wtulasz nos w szyję i płaczesz, jestem gotów oddać swoje życie,
żebyś żyć mógł ty. Ale nikt nie pyta mnie o zdanie, nie mogę nic zrobić,
nieważne, jak bardzo bym chciał. To najgorsze, jestem bezradny, jestem
bezsilny. Ty umierasz. Milczę i czekam, aż odzyskasz spokój. Palce gładzą
obolałe plecy jak najdelikatniej, coś szepczę, nie wiem co, to nieważne, ważne
jest tylko, że w końcu usypiasz spokojny, nie mówisz przez sen. Nie płaczesz. Nie
jestem szczęśliwy.
Nie jesz. A raczej jesz, ale nic nie przyswajasz. Wciąż
wymiotujesz, nie jesteś w stanie trawić, wiem, że szanse na wyzdrowienie są
zerowe, nadzieja gaśnie jak świeczka, organizm umiera, nie walczy. Nie jesteś
głupi, nawet nie próbuję cię okłamywać, ty na szczęście nie pytasz, nie muszę
odpowiadać milczeniem, prawda nie przeszłaby mi przez gardło. Próbuję się z tym
pogodzić, przygotować się na koniec, ale to niemożliwe, niewykonalne. Zaciskasz
kurczowo palce na mojej dłoni, bezgłośnie powtarzasz, a ja mam wrażenie, że
gdzieś we mnie coś umiera wraz z każdym twoim słowem. Płonę, zachłystuję się
bólem, nie poruszam się, mogę tylko gładzić kciukiem wierzch twojej dłoni.
Lecz zaklinam, niech żywi nie tracą
nadziei[…]
[…]A kiedy trzeba, na śmierć idą po
kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na
szaniec…*
Poszedłbym za tobą, poszedłbym, czemu nie mogę, już nie
chcę tu być, już nie chcę, nie potrafię. Koniec, koniec. Płomienie w moim sercu
gasną, gdy patrzysz mi w oczy i milcząco się żegnasz. Zaciskasz palce, ja
przysięgam na wszelkie świętości, że wymorduję potwory, które ci to uczyniły.
Będą cierpieć za każdą sekundę twojego życia, która właśnie ulatuje. Nie powiem
ci tego, przysięgam w duchu.
Nie potrafię puścić twojej dłoni, choć drętwieją palce i
przedramię. Boli skrzywiony kręgosłup, a twoje oczy są puste, palce wątłe i
pozbawione życia, jak cały ty. Słyszę przeraźliwy, rozdzierający ciszę krzyk,
krzyk, który mnie boli, a przecież nie jest mój. Nie? Krzyczę, póki nie
chrypnie gardło, póki czyjeś dłonie nie próbują rozplątać naszych palców. Koniec
nie może być tak potworny, nie może. Jest. To wojna. Nienawidzę jej, już zawsze
będę. Nagle straciła całą wzniosłość. Pozostała krew, pozostał brud. Tylko
strata, nie ma dobrych stron wojny. Bóg nas nienawidzi.
Umarłeś, zamordowano cię, zakatowano cię na śmierć,
odebrano ci życie, pozbawiono cię przyszłości, nie żyjesz.
Jestem tylko ja i koszmary.
”A żyć możesz tylko dzięki temu, za co
mógłbyś umrzeć”**
________________________________________
*fragment wiersza Testament Mój Juliusza Słowackiego
**autor cytatu: Antoine de Saint-Exupéry
1. "Zaciskasz palce, ja przysięgam na wszelkie świętości, że wymorduje potwory, które ci to uczyniły." Wymorduję.
OdpowiedzUsuń2. "Nagle straciła cała wzniosłość." Całą.
Już nie pamiętam tej sceny z Kamieni, chyba nadszedł czas na odświeżenie sobie niektórych książek. Wiesz, klimat niby podobny do tego z Powrotów, ale w sferze emocjonalno-świadomościowej diametralnie inny, bo wie się, że to przecież naprawdę było, to nie jest fikcja, tylko paskudna, obrzydliwa rzeczywistość, w którą czasem aż się nie chce wierzyć. Podobało mi się bardzo, chociaż nie wiem, czy słowo podobało się jest odpowiednie. Tekst wzrusza, zdecydowanie, i trochę telepie, jak to się często dzieje w przypadku tematyki II WŚ.
Pozdrawiam serdecznie!
Błędy poprawione, dziękuję za wytknięcie ;)
UsuńMi przeważnie takie książki, jak dla mnie pisane niemal jak streszczenia, się nie podobają, ale ta to taki mój wyjątek.
Podobny, muszę się nastroić do czegoś bardziej pozytywnego, jakiś lekki obyczaj by się przydał.
Kiedy siadam do jakiejkolwiek książki o tematyce II Wojny Światowej, to przygotowuję się tak, żeby nie musieć potem robić już nic bardzo ważnego, bo taka lektura przerażająco ryje mi mózg. W ogóle historia tak na mnie działa, ale jednak potworności tej wojny są na piedestale wśród innych potworności. Pod koniec sierpnia, kiedy miałam okazję brać udział w rekonstrukcji bitwy i nalotu na moje rodzinne miasto, przeżywałam to tak silnie, że do tej pory, jak sobie przypomnę czy pomyślę, to mnie trzęsie. Oddziałuje to na mnie przerażająco bardzo, za bardzo, ale niestety, to raczej nie jest temat, który może pozostać obojętny.