niedziela, 28 października 2012

Powroty cz.V


Nie będę stawiała ograniczników wiekowych, bo sądzę, że scena napisana na tyle nie obrazowo, że nikogo nie zniesmaczy, a zresztą, doskonale wiem, że mało kto ograniczenia takowe respektuje. Bez zbędnego przeciągania, bo i część niedługa.
Zapraszam do czytania.



Uśmiechał się. To było dziwne i dobre, twarz nie musiała sobie przypominać, nawet nie bolały mięśnie, uśmiech był mniej wymagający, niż zaciskanie szczęk, był łatwiejszy. Był dobry, idealne odzwierciedlenie uczuć, jakie popychały gorącą krew żyłami. Kiedyś go już używał? Nie pamiętał, to musiało być tak dawno temu… Przed erą lodu, bardzo dawno, ale teraz znów, a serce było zbyt gorące, aby pozwolić skupić się na zimnie. W rozgrzanym obecnością drugiego człowieka mieszkaniu nie było miejsca na chłód. Było miejsce na uśmiech, a Remus przypomniał sobie, że lubi się uśmiechać. Nagle przypomniał sobie wiele rzeczy, a każde odkrycie było małym cudem, małym krokiem w drugim życiu po jedenastu latach miesiącu i dwudziestu pięciu dniach nieżycia. Oddychanie było proste, powietrze nie tak gęste, nie kłujące mrozem płuc. Sen przynosił spokój, świadomość, że tuż obok jest ktoś odganiała koszmary, koszmary bały się ciepła. Cienki rosół z kostki był daniem godnym królów, jedzenie nie mroziło przełyku, nie wywoływało wymiotów. Mogło być tak dobrze? Może to sen, może zaraz miał się obudzić? Straszna perspektywa, znowu chłód, kiedy przypomniał sobie ciepło? Uśmiech niemal uciekł, ale tylko niemal, bo w pole widzenia wróciły niebieskie oczy. Jak mógł się nie uśmiechać?
– Wesołych Świąt.
Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że zapomniał o Świętach. Ktoś pamiętał za niego. 25 grudnia 1992 roku o godzinie dziesiątej trzydzieści Remus Lupin roześmiał się po raz pierwszy od jedenastu lat, miesiąca i dwudziestu pięciu dni.

***

Dzień trwał cichy i pełen wyczekiwania, ale Lunatyk nie czuł w tym nic nieodpowiedniego, to już nie był strach przed tym co dalej, bo dalej właśnie się działo. I było dobre, a godziny dzielące świt i zmierzch były złote i słodkie. Słowa dzielone między siebie smakowały zieloną herbatą i czekoladą, otaczały poszarpane więzy nową, zdrową warstwą. Czasem były ciemne i ciężkie, kłuły serce i wisiały pod sufitem cieniem, ale i takie musiały nadejść, stal hartuje się w ogniu. Azkaban, przemiana, tęsknota, ból, pustka, wina, prawda. Nie przywodziły mrozu, kuchnia była nagrzana powrotem, nadzieją, radością, prawdą.  Gorzko-słodki smak herbaty i czekolady. Spojrzenia rozjaśniały twarze, błękit stał się słoneczny, gorący letnim jeziorem, miód był gęsty, nabrzmiały złotem. Kiedy słowo przyniosło cień, nadszedł dotyk. Lekki i dziwnie nieważki, łaskoczący skórę na przedramieniu i policzku, niczym motyle skrzydła, niepewny, pełen gorąca. Ciepłe dłonie obejmujące skostniałe palce, grzejące, dzielące się swoim żarem.

… bo bycie psem to najlepsze rozwiązanie na jakie wpadłem. Mało ich obchodziłem, nie… żywili się mną tak często, jak innymi. Pewnie dlatego w ogóle wytrzymałem tak długo. Prawie dwanaście lat… Merlinie, to niemal jak wieczność…
… coraz trudniej. Każda przemiana… coś w rodzaju śmierci, wciąż i wciąż umierałem. Czasem chciałem umrzeć naprawdę. Tak na zawsze, ale jestem zbyt wielkim tchórzem, nie umiałbym…
… krzyki. Próbowałem spać jak najdłużej, bo kiedy spałem, czas płynął szybciej. Nie miałem nawet koszmarów, bo wszystko wokół było tak przerażające, że mój mózg nie potrafiłby stworzyć już nic gorszego, ale wciąż budziły mnie krzyki…
… próbowałem się obudzić kilka razy, ale byłem słaby, tak żałośnie słaby… Tyle czasu… To były lodowe Mury, chciałem się chronić, ale… Gdyby nie ty…
… nie wiem, co dalej. Nie chcę o tym myśleć, jeszcze nie. Jeszcze nie dziś i nie jutro, jeszcze kilka dni… Potem…
… to jak dziura w życiorysie, dni nie różniły się od siebie absolutnie niczym… Nie wiem, nie mam pojęcia, co dalej. Ważne tylko, że tu jesteś…

W mieszkaniu Remusa nie było wygodnych miejsc. Wszystkie meble były stare i dawno już zużyte do tego stopnia, że trudno było sobie wyobrazić, aby kiedykolwiek mogły być nowe. Łóżko, które pamiętało małżeństwo staruszków, pełne rozwiniętych sprężyn, które niegdyś musiały utrudniać życie byłym właścicielom. Kanapa z rodu tych, na których siedzieć można jedynie w pozycji idealnie wyprostowanej, bo inaczej można sobie uszkodzić kręgosłup. Fotel tak wąski, że przerażał możliwością zaklinowania się. O krzesłach nie warto nawet wspominać, były po prostu narzędziami tortur w przebraniu mebli użytkowych. Siedzieli więc na podłodze, gołe drewno zdawało się być bardziej przyjazne, niż cała reszta mieszkania, zimne zimą, ale oni nie czuli chłodu, chłód ich już nie dotyczył.
          Pierwszy pocałunek nie był podobny do niczego, co znał, ale nie było niepokoju, wszystko było w końcu na swoim miejscu. Palce sunące po szczęce, miodowe i błękitne spojrzenie splecione w jedno, gorąca dłoń zaciśnięta na nadgarstku, słodka, parząca niewola, a on tak bardzo chciał się poddać temu ciepłu, spierzchnięte, suche wargi w kąciku ust, na kości policzkowej, na brodzie, zaraz zamykające się na znajomych-nieznanych wargach. Przed rozwartymi oczami wybuchła feeria barw, nie mógł przestać patrzeć. Nie zdążył pomyśleć, nie zdążył dojść do jakichkolwiek wniosków. Zawył Wilk.
          Potem było wiele. Był gwałtowny oddech, dłonie sunące w dół, wargi uczące się warg, zbyt długie włosy łaskoczące policzek, łokieć przewracający pusty kubek po herbacie, delikatność przemieszana z brutalnością, bo uderzenie pleców o podłogę i usta całujące zamknięte powieki, bo rozdzierana przez Wilka koszulka i dłoń Człowieka gładząca twardą, zniszczoną skórę. Były szeptane gorączkowe słowa, których nie rozumiał umysł, był cichy śmiech, gdy zabrakło zgrania, gdy czoło zderzyło się z szczęką, były pocałunki, gorliwe, chciwe i natarczywe, miękkie i delikatne, palce walczące z zacinającym się zamkiem i znów śmiech, szmer urywanego oddechu, coraz szybciej bijące serce. Serce? Serca. Nierówny rytm tętniący pod żebrami, coraz bardziej przerażająco, tak strasznie, że musiał wbijać paznokcie w bladą skórę jego ramion, musiał się go trzymać, tak blisko, tak blisko. Był ból ponakłuwany rozkoszą, przeciągłe jęki i rwące się westchnienia, pocałunki pełne potrzeby i niewypowiedzianej tęsknoty, niemożliwej do wypowiedzenia, przekazanej w szeptach i ustach, w dłoniach zaciskających się na karku i nogach oplatających biodra, w przykurczonych palcach i zaciśniętych zębach.

          Gdzieś ludzie celebrowali Święta Bożego Narodzenia, gdzieś rozpadały się przyjaźnie i rodziły miłości, gdzieś umierały tysiące, gdzieś zasypiało dziecko. A w małym, zimnym mieszkanku, odgrodzonym od gdzieś oszronionymi oknami, Remus Lupin uczył się być szczęśliwym.

4 komentarze:

  1. Też nigdy nie mogłam zrozumieć ograniczeń wiekowych, tym bardziej, że pisałam sceny erotyczne zanim sama skończyłam osiemnaście lat. Zresztą, nie będę przestrzegać prawa, które mówi 18+, jednocześnie oznajmiając, że seks można od 15. Kto zrozumie prawne zapisy, nie mam pojęcia.
    A scenę ciężko określić właśnie jako typową, no i swoją drogą bardzo ładna jest. A najbardziej to już w ogóle rozczuliło mnie to: (...)był cichy śmiech, gdy zabrakło zgrania, gdy czoło zderzyło się z szczęką(...)., nawet nie wiem dlaczego tak naprawdę. Masz tu mnóstwo elementów, które cudownie budują i naturalność, i ciepło, tak jak wcześniej było brudno, zimno i tak porażająco smutno, tak teraz jest po prostu ciepło, razem, tak, jak powinno być.
    Coraz bardziej się obawiam zakończenia, naprawdę. I w sumie nie wiem, czy bardziej chcę poznać, jak to wszystko do niego dojdzie, czy chcę, żeby było ja teraz.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też do osiemnastki nieco daleko, więc powiałabym ostrą hipokryzją ;p Choć fakt, seks uprawiać już od jakiegoś czasu mogę -,-
      Dobrze, że ładna, bo pierwsza napisana przeze mnie w ogóle i trochę się bałam, czy uda mi się opisać to tak, żeby się wpasowało w całą powrotową koncepcję. Lubię ten fragment, wyszedł mi sam z siebie (jak zresztą niemal wszysto w tej serii... ;p), ale się spodobał. Bo ten seks jakoś strasznie wzniosły nie był, seks to seks ;d I nie chciałam wchodzić na jakieś zbyt patetyczne idiotyzmy, bo to kompletnie nie wchodzi mi w psychikę Remusa.
      Och jak mi słodzisz, jak słodzisz ;p Kontrast zamierzony, w innym przypadku byłoby jednak chyba trochę zbyt słodko, więc mamy akuratną ciszę miedzy dwiema burzami xd
      Oj ty niezdecydowana kobieto... ;p Ale cóż... Dwa tygodnie to maks do Epilogu, może nawet wcześniej, więc chyba dasz radę z tym rozdarciem ;p

      Usuń
    2. No, to olać hipokryzję, olać wszystko, sceny erotyczne są super, jeśli są dobrze napisane, a tu są, o. Wpasowało się bardzo ładnie, fragment... wiesz, chyba jedna z moich ulubionych scen od dziś. Napisana drobnymi gestami i chociaż nie jest standardowa jak w romansidłach, to właśnie takie lubię chyba najbardziej. A nie że podszedł, dotknął, pocałował, wsadził. Tylko z tym co pomiędzy i w trakcie, to jest naprawdę ładne.
      Weź, tu ładnie i ciepło, a Ty mi tu z burzą wyskakujesz, zlituj się, tey...
      Chyba będę musiała :c

      Usuń
    3. A co tam, dojrzałość psychiczna niekoniecznie równa się metryce. O.
      Jak miło ;p Naprawdę nie lubię, jak scena erotyczna, scena, kurna, w końcu z jakimś przesłaniem emocjonalnym, sprowadza się do czystej fizyczności, do ruchów, pchnięć, pochwy czy penisa. Rozumiem, jeśli tekst ma po prostu rzucić na kolana właśnie tym fizycznym brudem, na przykład w opisie gwałtu, ale ludzie, ja opisuję scenę miłosną, więc... No właśnie.
      Jestem złym człowiekiem, ostrzegałam na samym początku, że wsadzam w kanon, a niestety, pani Rowling nie zechciała dać im szczęśliwego zakończenia ^^
      Mam mieć wyrzuty sumienia? ;d

      Usuń